wtorek, 10 maja 2016

Aniołek wspiera i wskazuje cele

          Wiosna 1950 roku przyszła do Węgrowa gwałtownie. Słońce świeciło intensywnie, a lód i śnieg szybko znikały. Miałem wtedy dziesięć lat i uczyłem się w niewielkiej szkole położonej na skraju miejscowości. Szkołę od miasteczka oddzielała niewielka rzeczka – Czerwonka. Topniejący śnieg i lód powodowały, że zmieniła się w groźną rwącą rzekę, która fascynowała dzieci, szczególnie jak wracały ze szkoły. Po krótkiej naradzie z kolegą Zbyszkiem, również dziesięciolatkiem, postanowiliśmy lepiej przyjrzeć się szalejącej wodzie. Wybraliśmy drogę przez łąki i kładkę, zamiast drogi przez most. Podchodząc do kładki z poręczą, słyszeliśmy szum żywiołu, co wzbudzało nasze zaciekawienie połączone ze strachem. Poziom wody podniósł się tak niebezpiecznie, że stając na kładce, kurczowo trzymaliśmy się poręczy. Za naszymi plecami przelewała się kipiel przez resztę zastawy ze starego młyna. Przed nami, w odległości kilkudziesięciu metrów, widzieliśmy grupę przedszkolaków z wychowawczynią. Rzeczka płynęła w zagłębieniu, a jej brzegi porastały wierzby z rozwijającymi się baziami. Jeden z przedszkolaków niebezpiecznie wychylił się w stronę rzeki. Chcąc zerwać gałązkę, zachwiał się i wpadł do wody. Groza malowała się na twarzy wychowawczyni i bez namysłu skoczyła dziecku na ratunek. Czyn ten okazał się jednak bezsensowny, ponieważ kobieta skoczyła za chłopcem, którego prąd unosił w stronę kipieli. Woda sięgała przedszkolance do ramion i pomimo ogromnych wysiłków z jej strony odległość między nią a dzieckiem gwałtownie rosła. Nas ogarnęło przerażenie i staliśmy w bezruchu, mając świadomość grozy żywiołu i tego, że nie umiemy pływać. "Opatrzność" czuwała jednak nad nieszczęsnym chłopcem. 

Ubrany był w kożuch i tak szczęśliwie wpadł do wody, że unosił się na powierzchni , zanurzając się bardzo powoli. Chłopiec niesiony prądem wody szybko zbliżał się do kładki, więc drżącym głosem spytałem kolegę, czy skoczy również do wody? Po chwili milczenia Zbyszek powiedział, że jak się zamoczy, to mama będzie na niego krzyczała. Przezwyciężając okrutny strach skoczyłem sam, rozpaczliwie łapiąc się zwisających gałęzi wierzby. W utrzymaniu na powierzchni wody chwilowo pomagał mi plecak, który miałem na ramionach. Po chwili wolną ręką chwyciłem tonącego chłopca i z ogromnym wysiłkiem holowałem do brzegu. Gdy dotarła do nas przedszkolanka, wyciągnęła malca na brzeg. Przerażona wychowawczyni zebrała dzieci i szybko poszła do przedszkola. Z ogromnymi problemami wygrzebałem się na brzeg i niezbyt chętnie powlokłem się do domu. Wiedziałem,że będzie trudno wytłumaczyć mamie przemoczenie, a w przeszłości musiałem tłumaczyć się wielokrotnie, ponieważ byłem żywym chłopcem. Obawy moje nie były bezpodstawne, wielokrotnie sięgała po pas, chcąc go użyć w wiadomym celu. Przekonałem mamusię, że karę można odłożyć do jutra, po uzyskaniu informacji w przedszkolu. Na drugi dzień, po powrocie ze szkoły, widziałem dumę w oczach mamy i wiedziałem, że egzekucji nie będzie. To było działanie Aniołka.

Okazało się, że dobre uczynki zwracają się wielokrotnie, o czym przekonuję się do dnia dzisiejszego. Jako dziesięciolatek byłem bardzo chorowitym chłopcem, powodem była bieda w okresie wojny i po jej zakończeniu, czego doświadczyła moja rodzina. Zdarzenie przymusowej kąpieli w zimnej wodzie spowodowało, że zacząłem systematycznie pływać jako samouk w pobliskiej rzece Liwiec. Robiłem to systematycznie od wiosny, aż do przymrozków, co pozwoliło mi pokonywać coraz dłuższe dystanse i to w bardzo zimnej wodzie- zostałem morsem. Przestałem chorować- ZIMNA WODA ZDROWIA DODA. Obecnie codziennie biorę zimny prysznic i choroby mimo podeszłego wieku mnie omijają. Przepłynąłem bez asekuracji wiele jezior, a w wieku 55 lat spełniłem jedno z życiowych marzeń, przepływając wpław jezioro Śniardwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz